Kochani czytelnicy!
Przepraszam, że nie udzielałam się na blogu przez ostatnie dni ale miałam dużo zamieszania ze szkołą. Postaram się to nadrobić w najbliższym czasie. Literatura to dalej najważniejsza rzecz w moim życiu i zrobię wszystko, by pogodzić naukę z literaturą. Przesyłam wam trzecią część mojego opowiadania. Czytajcie, komentujcie i krytykujcie, bo nic tak nie napędza do pracy, jak konstruktywna krytyka. Zachęcam do czytania pozostałych części mojego opowiadania.
MIŁEGO CZYTANIA!
Regeneracja trwa długo. Nie chcę wspominać o regeneracji
fizycznej, bo ona nigdy nie nastąpi. Nie jestem już zdrowy. Nie jestem już w
pełni sił i nigdy nie będę. Niepełnosprawność to nie jest najgorsze, co mnie
spotkało tutaj. Rany, które powstały w mojej psychice, wydają się nie być
zdolne do zabliźnienia. Cierpię, cierpię naprawdę – tak jak cierpi ktoś, kto
ukłuje się igłą, z tym tylko, że moja igła przynosi mi o wiele potworniejszy
ból. Ból, który przeżywam, a który nie jest cielesny, jest jak najbardziej
autentyczny. Tak samo mnie otrzeźwia jak ból fizyczny, tak samo wyciska łzy z
oczu jak ból fizyczny. Różnica polega jedynie na tym, że nad bólem fizycznym
umiem panować. W tym wypadku samo moje istnienie, sam fakt, ze dalej tu żyję,
jest dla mnie jak ostrze wbite prosto w serce. Gdybym mógł, oddałbym życie i
duszę za Borysa.
Gdy odzyskałem trzeźwość umysłową i gdy lekarze stwierdzili,
że mojemu życiu nic nie zagraża, nie licząc drapieżnych przejść dla pieszych
nieprzystosowanych do niepełnosprawnych i tego typu podobnych, zaczęło się
kolejne piekło.
W końcu zabiłem człowieka, prawda?
Gdy tylko rozniosła się informacja, że jestem już o pełni
sił (chociaż tak naprawdę nigdy nie będę) zarówno fizycznych i psychicznych,
rzucili się na mnie prokuratorzy, gotowi rozszarpać mnie jak sępy oraz oskarżyć
o najbardziej plugawe i haniebne czyny, o jakich kiedykolwiek słyszałem.
Podczas piekła
przesłuchań i dociekań, w których najmniej liczył się mój głos, prokuratorzy
zdążyli ustalić kilka faktów.
W piątek wieczorem miała miejsca duża impreza, w której
uczestniczyliśmy ja i Boris. Impreza była wyprawiona przez moją dosyć daleką
znajomą, która sama wręczyła mi klucze do samochodu i zachęcała do powrotu do
domu na własną rękę. Nie była pijana ani szalona, ani nie kierowały nią żadne
inne dziwne pobudki – ona najzwyczajniej w świecie chciała się mnie i Borisa
pozbyć z imprezy. Borisem miotały wtedy konwulsje organizmu zatrutego
alkoholem, wymiotował. Nie był mile widziany w tym stanie. Z opinii osób
obecnych na imprezie, wynika, że wprosiliśmy się na nią bez zgody gospodarza.
Znaliśmy kilka osób, czasami okręcaliśmy się w tym towarzystwie, więc
stwierdziliśmy, że dotrzymamy towarzystwa, nie zważając na to, że nie jesteśmy na
liście gości.
Nie myślcie proszę, że jako dorośli faceci zachowujemy się
jak niepoważni chłopcy, którzy przeskakują z jednej imprezy na drugą. To był
tylko mały wybryk – wspólny wypad kumplów znudzonych pracą i rutyną. Chcieliśmy
razem świętować wspólnie spędzony czas, nic więcej. Nie prowadzę poukładanego i
uczciwego życia, ale w tym wypadku, to był naprawdę jednorazowy wybryk.
Wybryk, który zdecydował już na zawsze o moim życiu.
Odbyła się sprawa sądowa. Byłem sądzony. Stanąłem przed
sądem. Wyrok w zawieszeniu. Sprawa działa się jakby w innym świecie, patrzyłem
na nich, ale ich nie widziałem. Nie słuchałem
tych ludzi. Słuchałem ich tak, jakby słucha się kogoś za szybą. Pusty
zgiełk i trochę dudnienia. Wyrok i tak lekki, biorąc pod uwagę mój stan zarówno
psychiczny jak i fizyczny.
Czułem, że straciłem wszystko. Czułem się tak, jakby część
mojej duszy nagle oderwała się ode mnie i rozpłynęła, albo – lepsze określenie-
wybuchła. Czułem niemal fizycznie ziejącą czarną dziurę w swoim sercu, nigdy
nie przeżyłem takiego szoku. Wiem, że mnie to naznaczy do końca życia, do końca
życia będę lekko zwichrowany, bo straciłem w tym wypadku przyjaciela,
umiejętność chodzenia i zdrowy umysł.
Nie miałem w sumie po co żyć. Zabiłem swojego najlepszego
przyjaciela, poruszałem się na wózku, czułem na sobie pogardliwe spojrzenia
innych- jak żuk albo żółw przetaczałem się powoli na wózku inwalidzkim, co
chwilę się zatrzymując lub dziwnie kołując.
Czułem się jak karykatura człowieka, jak marna łupina prawdziwego człowieczeństwa.
Nie mogłem nawet szlachetnie cierpieć! Gdybym prowadził
dobre życie i los zadecydował o mojej niepełnosprawności, może znalazłby się na
tym świecie ktoś, kto by mi pomógł, ktoś, kto podał by mi dłoń... Ale w tym
wypadku – większość uważa, że w pełni zasłużyłem na ten parszywy los. Cóż,
trudno się nie zgodzić. Cud, że jeszcze nikt nie napluł mi prosto w twarz.
Zasługuję na wszystko, zasługuję na ten wózek, zasługuję na tę dziurę w sercu,
zasługuję na te wszystkie łzy.
Jedyna rzecz, która może mnie jakkolwiek wyprostować, to
nadzieja, że być może sen, który miałem będąc w szpitalu… że być może jest
jakakolwiek szansa, że ten sen ma jakieś znaczenie. Tylko i wyłącznie to
podtrzymywało mnie na życiu, dawno odebrałbym sobie życie, gdyby nie tamten
sen. Ciągle o nim myślę.
Gdy wypuszczono mnie ze szpitala, myślałem tylko o
odwiedzeniu byłej narzeczonej. Nie mam
pojęcia, jak może na mnie zareagować, ja na jej miejscu zatrzasnąłbym drzwi
przed nosem. Niczego się nie boję, nic nie skrzywdzi mnie już bardziej, nie zwichruje
mnie bardziej.
Od razu pognałem do niej. Nie minęło zbyt dużo czasu, gdy
stanąłem pod jej drzwiami. Zadzwoniłem. To było najdłuższe wyczekiwanie w moim
życiu. Ledwo sięgnąłem dzwonka z pozycji siedzącej. Wózek. I nagle zamiast
szefów, wpływowych ludzi i przywódców, zaczynasz bać się krawężników, schodów i
ruchomych przejść. Czy ja się jakoś zubożyłem?
Słyszę, jak ktoś idzie do drzwi. Chwilę później ktoś naciska
klamkę, a ona ustępuje.
Stoi w drzwiach. Jest tak samo przeciętna jak kiedyś. Zerkam
nerwowo na jej brzuch, ale ma na sobie luźną tunikę ze śliskiego materiału i
nie jestem w stanie nic stwierdzić. Nawet jeśli- to wczesne stadium ciąży i tak
nie byłoby nic widać. Chociaż kto wie.
- Co… co się stało? – spytała, wyraźnie i szczerze
wstrząśnięta.
- Miałem wypadek. – burknąłem. – Matka do ciebie nie
dzwoniła?
- Nie, nikt nie dzwonił. Ale co się stało? – pytała,
oglądając panicznym wzrokiem mój wózek, przeskakując wzrokiem z jednego
elementu wózka na drugi, w końcu lądując wzrokiem na mnie. Patrzyła na mnie z
góry.
- Możemy porozmawiać w środku? Proszę. – prawie jęknąłem.
Ona przetarła czoło, wyraźnie zakłopotana. W normalnych sytuacjach mogłaby
zgrywać złą i naburmuszoną narzeczoną, która wykazywała się szczerością i
lojalnością, w przeciwieństwie do drugiej strony. W tej sytuacji jednak nie
wie, czy powinna mi współczuć, czy traktować normalnie. Wpuściła mnie do
środka. Zaparzyła herbaty. Usiadła naprzeciwko mnie na kanapie. Ja siedziałem
na wózku. Siedziała nerwowo, na krańcu siedziska.
- Powiedz mi co się stało.
- Miałem wypadek samochodowy. – rzuciłem.
- Jak to?
- Po pijaku.
- Nic się nie zmieniłeś.
- Miło.
- Ten wózek to na stałe?
- Tak. – jęknąłem. Dłuższa chwila ciszy, ona lustruje mnie
wzrokiem. Ciągle mam w głowie obraz, jak stanęła przed lustrem mówiąc, że
będziemy szczęśliwi.
- Współczuję. – szepnęła w końcu i opuściła wzrok. Stężenie sztywności i niezręczności wzrosło
maksymalnie po jej słowach.
- Daję radę. – skłamałem.
- Jak to się w ogóle stało? – powiedziała, a ja zauważyłem,
że ciekawość wzięła u niej górę.
- Po pijaku.
-Ale jak? Prowadziłeś?
- Tak.
- Ktoś jechał z tobą? – spytała.
- Tak.
- No i co?
- Nic.
- Były jeszcze jakieś ofiary? – spytała, a ja urwałem ten
potok ciętych i krótkich słów. Nastąpiła znów pauza. Ona zrozumiała powód ciszy, mimo że nie wiedziała co się tak naprawdę stało.. Zrozumiała, że nie chcę o tym mówić i
że całe to wydarzenie to wciąż świeża rana. Podeszła do mnie i mnie przytuliła. Do oczu zaczęły napływać mi łzy, ale nie
chciałem się przed nią rozczulać, więc natychmiast się uspokoiłem. Nie panuję
od dawna nad emocjami, ale mimo to postanowiłem się pozbierać. Ona jest ostatnią osobą, przed którą chciałbym
okazać słabość.
- Posłuchaj, czy ty mi możesz coś powiedzieć? – spytałem,
odpychając ją lekko. Odsunęła się. Patrzyła teraz na mnie z troską, wręcz jakby
było jej żal mnie i tej całej sytuacji.
- Słucham. – powiedziała bezbarwnym głosem.
- Czy ty jesteś w ciąży? – spytałem. Ona cofnęła się ode
mnie, jak poparzona. Wręcz poczułem ten prąd, który przez nią przeszedł, gdy
wypowiedziałem te słowa.
- W ciąży? Skąd! Niby z kim? – fuknęła. Nie bardzo
wiedziałem, czy jej zaskoczenie było bardziej pomieszane ze zdenerwowaniem, czy
bardziej z irytacją.
- Powiedz mi prawdę, błagam. Tylko to mi zostało. Proszę. –
jęknąłem, spoglądając jej głęboko w oczy i próbując się zbliżyć do niej, co nie
było proste, biorąc pod uwagę gabaryty wózka i moją niepełnosprawność. Ona znów
spuściła wzrok, zaczęła się bawić bransoletką, którą miała na nadgarstku.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Ciekawe a nawet bardzo czekam na dalszą część :))
OdpowiedzUsuń