Dzień dobry!
Witam was w to piękne sobotnie popołudnie. Moje opowiadanie bardzo się wydłużyło - wstawiam już IV część. Mam bardzo dużo pomysłów na rozwinięcie fabuły i wzbogacenie treści, więc nie miejcie mi tego za złe, że moje krótkie opowiadanie powoli przeistacza się w powieść! Koniec całej historii nastąpi niedługo. Tymczasem- proszę o komentarze, sugestie, pomysły lub krytykę. Bez niej nie mogę tworzyć, bez was nie mogę tworzyć!
ZAPRASZAM DO CZYTANIA :)
.... i komentowania.
- Nie, skąd. – odparła po dłużej ciszy. Patrzyłem na nią,
lustrując ją wzrokiem. Ona dalej bawiła się bransoletką, a po chwili uniosła
wzrok i spojrzała mi prosto w oczy. –
Nie jestem w ciąży. Nie wiem skąd ten pomysł.
Miałem wrażenie, że wypracowała ton głosu, którym teraz się
posłużyła. Widziałem, jak się zachowywała, gdy wspomniałem jej o ciąży! Zrobiła
się nerwowa, odsunęła się. Teraz zapewne kłamie.
Opuściłem wzrok i kręciłem głową.
- Bo widzisz, gdybyś była… - zacząłem, zastanawiając się jak
dobierać słowa. – Miałbym jakikolwiek powód, by żyć na tym świecie.
- No to muszę cię rozczarować. – powiedziała niezwykle
chłodno. Wziąłem głęboki oddech. Zapadła
dłuższa cisza. Nie byłem pewien, czy powinienem po prostu odejść, czy zostać
dłużej i z nią porozmawiać o czymkolwiek. Czułem, że kłamie. Czułem, że między
wierszami jest napisane coś więcej, że istnieje coś, czego nie można odczytać
wprost.
- Przepraszam. – szepnąłem w końcu. Nie spojrzała nawet w
moją stronę.
- Nie ma o czym mówić. – odparła lodowatym głosem ponownie.
Lodowatym, obojętnym? Czułem, że zrobiłem źle, ale czy mój obecny stan
usprawiedliwia mnie w jakikolwiek sposób? Mam wrażenie, że usprawiedliwia.
Chociażby w jej oczach.
- Matka na pewno do ciebie nie dzwoniła? Dziwi mnie to,
przyjaźniłyście się. – rzuciłem, czując się pewniej. Odwróciła głowę w moją
stronę.
- Nikt nie dzwonił. Przyjaźń to za dużo powiedziane,
miałyśmy dobre stosunki po prostu. – odpowiedziała bardziej ludzko.
- W takim razie nic nie wiesz. – jęknąłem.
- Czego nie wiem?
- Jest coś jeszcze, jeśli chodzi o wypadek. – zamilkłem. –
Boris nie żyje.
Narzeczona zesztywniała. Po prostu skamieniała. Na jej
twarzy drgały jedynie nerwy.
- Nie… żyje? – powiedziała, a wargi lekko jej drgały, gdy
mówiła. Opuściłem wzrok. Chwilę później ona
panicznie wybiegła do łazienki. Słyszałem, że wymiotuje.
Niedługo później wróciłem do domu. Traciłem wszystko, co kiedykolwiek miało dla
mnie znaczenie. Wróciłem do pustego mieszkania, które wynajmowałem przed
wypadkiem. Wszystko ziało pustką. W tym mieszkaniu nie było uczuć. Nie było
ciepła. Trudno było mi się poruszać, bo to mieszkanie nie było przystosowane
dla niepełnosprawnych. Matka chciała,
żebym z nią mieszkał, przynajmniej na razie, dopóki nie poukładam swoich
spraw. Będę musiał tak zrobić. Nie jestem w stanie poradzić sobie sam. Ale
dzisiaj, akurat dzisiaj, nie chcę nikogo widzieć. Mogę siedzieć pod oknem,
patrząc się na ulicę przez całą noc. Siedzieć – bo przecież nigdy już nie będę mógł
stać pod oknem.
Wszystko pozostało dokładnie takie, jak przed wypadkiem. Przed
wypadkiem Boris i ja nocowaliśmy tutaj razem. Ktoś co prawda posprzątał puszki
po piwie i zrobił pranie. Matka musiała tu być.
Czułem zapach Borisa. Pewnie wydawało mi się tylko, że czuję…
Nigdy nie spotkałem tak bliskiego mi człowieka. Był moim psychicznym odbiciem,
psychicznym odpowiednikiem. Według mnie powiedzenie, że przyjaźń to jedna dusza
w dwóch ciałach, idealnie pasowało do mnie i do Borisa.
Zabiłem go, zabiłem swojego przyjaciela, zabiłem swojego
jedynego przyjaciela.
Nigdy nienawidziłem siebie bardziej niż teraz. W ogóle
siebie nie nienawidziłem. Nie jestem dobrym człowiekiem i nigdy nie byłem. Gardziłem
ludźmi, oceniałem, nie szanowałem. Odrzucałem bliskie sobie osoby.
Przestawiałem je jak pionki. Bałem się tylko matki, a rozmawiać bez wyższości
umiałem tylko z Borisem, który był chyba jedyną osobą na świecie, która
potrafiła mnie skrytykować na tyle, bym postanowił swoją poprawę i zastanowił
się nad sobą. Teraz nie ma go. Wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek pochylili
się nade mną i spojrzeli na mnie z miłością, teraz mną gardzą, teraz mówią „zasługujesz
na ten podły los”. Moja narzeczona była tak zakochana, tak mi wierzyła, tak mi
ufała, pokładała w moje ręce swoje życie. Ja tymczasem od początku byłem pewny, że nie
poświęcę jej zbyt dużo czasu. Zdradziłem ją kilka razy, niczego nie żałuję. Nie
podobała mi się. Wszystko zdarzyło się tak przypadkiem, z braku chęci, albo z przymusu.
Zacząłem z nią być z przyzwoitości. Teraz dałbym wszystko, żeby ona była w
ciąży. Wtedy miałbym kogoś, jakąś małą iskierkę nadziei, że jest ktoś, komu
będę potrzebny i kto będzie mnie kochał mimo to, jak okropny jestem i jak
bardzo na to wszystko zasługuję.
Nie mogąc wytrzymać ciężaru własnych myśli, zacząłem
szlochać. Ciepłe łzy płynęły mi po policzkach, kapiąc na dłonie i klatkę
piersiową. Zaciągałem nosem. Nie jestem
tu nikomu potrzebny. Nikt mi nie pomoże, bo cholera, zasługuję, naprawdę
zasługuję na to cierpienie! Na ten wózek, na tę nienawiść, na te krzywe
spojrzenia. Zasługuję na to, naprawdę zasługuję. Jestem zbędny i zwyczajnie niepotrzebny. Jedyne co zrobiłem
w swoim życiu, to zamotałem trochę kilku osobom w ich życiach, kilka osób
skrzywdziłem, a na koniec zabiłem swojego przyjaciela.
Nie zasługuję na to, by żyć.
Nie myśląc zbyt wiele, podjechałem ku szafce, w której
trzymam wszystkie leki. Asortyment był, co prawda ubogi, ale gdy zebrałem
wszystkie tabletki w jedną kupkę, uzbierało się ich sporo. Wrzuciłem wszystkie
do miseczki i odłożyłem na bok.
Potem, podśpiewując, zrobiłem sobie naprawdę mocnej kawy.
Takiej kawy, której nie da się w normalnych warunkach wypić. W lodówce był
napój energetyczny. Wziąłem wszystkie tabletki, kawę i ten napój i wróciłem do
sypialni. Położyłem się do łóżka.
Spokojnie, bez żadnego zdenerwowania, czując, że robię to,
co powinienem, łykałem tabletki – jedna po drugiej. Były to proszki na ból
głowy i tym podobne, ale miałem nadzieję, że starczą. Potem napiłem się tego
napoju z wysoką zawartością kofeiny, a na koniec wypiłem duszkiem kawę.
Poczułem, jak bardzo źle reaguje na to mój organizm. Stałem
się otumaniony, chciało mi się wymiotować, miałem dziwne skurcze brzucha. Coraz
mniej wyraźniej widziałem, świat wydawał mi się coraz ciemniejszy. W końcu
nastała ciemność. Boris, idę do ciebie.
Gdy tylko w mój umysł zaczął wdzierać się sen, znów
zobaczyłem… ją.
Piękny krajobraz zalał mój umysł, parząc go ciepłem wrażeń. Znów
zobaczyłem plażę, i Słońce, i rozgrzany
piach. Krajobraz zaczął zlepiać się i formować na moich oczach. Chwilę później
ona, jakby wyłoniła się z podziemi, stanęła przede mną. Była tak samo piękna
jak wtedy, kiedy ostatnim razem ją spotkałem. Ja sam, stałem na nogach. Na
własnych, zdrowych nogach.
- Witaj z powrotem. Szybko wróciłeś. – powiedziała kąśliwie, lekko się uśmiechając.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
CIĄG DALSZY NASTĄPI
ciekawy blog, też pisałam opowiadania teraz piszę wiersze
OdpowiedzUsuńCiekawe opowiadanie, ale musisz pamiętać o tym, że gdy piszemy dialogi, to nie stawiamy kropki bezpośrednio po wypowiedzi bohatera. Powinnaś napisać: "Nie, skąd - odparła po dłuższej ciszy", zamiast: "Nie, skąd. - odparła po dłużej ciszy". Poza tym bardzo mi się podobało :)
OdpowiedzUsuń