Dobry wieczór,
To już czwarte opowiadanie na blogu. Nie chcę go interpretować, nie mogę też ( i nie umiem) w jakikolwiek sposób zapowiedzieć tego opowiadania. Zapraszam gorąco do czytania i oceniania.
Życzę miłego czytania :)
Delikatne brzmienie muzyki. Dźwięk rozpływa się po ciele jak
fala ciepła. Drgają cichutkie i niepozorne nerwy, drga skóra, drgają włosy i
drga też mózg. Drgam całym sobą. Chwileczkę, czy to na pewno aby muzyka?
Otwieram oczy, lepkie jeszcze od płaczu i gorzkości. Nade mną radosne niebo
bawi swoim pięknem, mile pieści pesymistów, próbując zachęcić ich swoją
wizualnością. Ławka jest wilgotna i niewygodna, jej deski boleśnie wbijają mi
się w łopatki. Mokre liście gniją pode mną, a ja leżę tam, z jedną nogą bezwładnie
zwieszoną, patrząc w niebo i zastanawiając się nad śmieszną przyrodą. Drgam,
drgam, definitywnie – pech chciał, że to nie muzyka, a zimno mnie wprawia w
drgania. Ciężko się podnoszę i siadam na ławce. Siedzę przytulony własnymi
myślami. Pięknym dniem jest poniedziałek. Słońce wygląda zza zmarzniętych liści
i gałęzi, próbując przekazać światu chociażby złudzenie piękna. Mam ochotę mu
wykrzyczeć, że nie na tym polega to wszystko, wcale nie na miękkich promykach i
kolorowych tęczach.
Lekko pijany
smutkiem, z lekko nadszarpniętą duszą, z sercem pulsującym jeszcze z bólu –
siedzę tam, na tej ławce, gdzie farba obrzydliwie odkleja się od drewna, a
przylepia do ludzkiego ciała. Nie
czuję
nic oprócz bólu.
Zastanawiam się, ile kosztowałoby mnie dźwignięcie się z tej
ławki i wstanie na własne nogi. Przyglądam się przechodniom. Śpieszą się do
pracy, do szkół. Na ich twarzach wymalowany jest ściskany w sercu ból. Zimne
powietrze napina mięśnie twarzy. Ciepłe buty wydają głuche dźwięki po
zetknięciu z twardym i zmarzniętym podłożem. Ręce mam odmarznięte, zresztą- tak
samo jak odmarznięte mam serce. Siedzę
na tej obrzydliwej ławce, a kręgosłup wygina mi się w łuk. Świeci Słońce, które
nikogo nie ogrzewa.
Myśli w mojej głowie
wzburzają się lekko i zaczynają pienić delikatnie. Wyciągam ze swojego
zniszczonego portfela zdjęcie. Rogi zdjęcia są
mocno pozginane, kolor trochę wyblakły. Nigdy nie miałem sentymentu do
przedmiotów. Przyglądam się zdjęciu i widzę jej uśmiechniętą twarz, może lekko
zakłopotaną, ale dalej uśmiechniętą. Uśmiecha się ciepło do fotografa. Czerwone
usta, zielone oczy, kasztanowe włosy, a na nich, zawsze, nieodłącznie i
obowiązkowo czerwona wstążka. Zawsze ma na głowie czerwoną wstążkę.
Położyłem zdjęcie koło siebie na ławce. Było coraz zimniej,
a ludzi coraz więcej. Odczekałem chwilę, wsłuchując się w rytm swojego
chłodnego oddechu. W końcu wstałem. Zesztywniałe stawy skrzypiały, stawiając
opór.
Ból w moim sercu rósł i nic nie mogłem na to poradzić. Ja
naprawdę bardzo, bardzo chciałbym być szczęśliwy. Nie jestem żadnym pesymistą,
ja naprawdę chciałbym spojrzeć w niebo i zobaczyć piękne słońce, a nie burzowe
chmury.
Spojrzałem na zdjęcie, na tę czerwoną wstążkę i równie
czerwoną szminkę. Pokręciłem zesztywniałym karkiem i zostawiłem zdjęcie na
ławce. Odchodząc, moje myśli zaczynały wręcz wrzeć, w przeciwieństwie do mojego
wychłodzonego ciała. Gdybym mógł, zacząłbym się roztapiać ciepłem własnego
wnętrza, podbiegłbym do kogoś i ostatnim tchnieniem sił ogrzałbym go.
Czułem się obolały od
smutku, bolało mnie ciało i bolał mnie umysł. Ból psychiczny jest tak
obrzydliwie i okrutnie podobny do fizycznego. Obydwa napadają cię falami.
Zostawiają po sobie długotrwałe ślady, a w większości wypadków są to ślady
trwałe, niewyleczalne uszczerbki na zdrowiu i duszy, które na zawsze zwichrują
twoją osobę. Czasami jest tak, że boli do tego stopnia, że ból nas wykrzywia,
tak, że nie pasujemy już do naszych form i norm, w których się urodziliśmy. Co
jeśli ludzie rodzą się idealni i wspaniali, ale wykrzywieni przez cierpienie
wyrzekają się swoich prawd?
Myśli bulgoczą w mojej głowie. Doskonale wiem, że świat
fizyczności i świat duszy trwają na dwóch oddzielnych płaszczyznach. To, że
zostawiłem zdjęcie, nie oznacza, że zostawiłem tam też swoją miłość. W desperacji
należy jednak wszystkiego spróbować.
Niebezpiecznie jest chodzić o tej porze ulicami. Liście są
śliskie i mokre, można się poślizgnąć, albo przypadkiem spotkać miłość swojego
życia.
Miasto powoli wchodzi w fazę dziennego uśpienia. To moment,
gdy najsilniejsi i najzdrowsi z nas, okutani w garnitury i koszule zasiadają za
biurkami, siadają w ławkach i pilnie się kształcą lub pilnie pracują, by w
przyszłości zdobyć ten świat. Mimo to, ze właśnie teraz tyle umysłów aż płonie
od wiedzy i motywacji, miasto stoi w swoim sennym, jesienno-zimowym nastroju.
Na ulicy widać coraz mniej ludzi, wszyscy szczęśliwe dojechali do swoich
szarych biurowców i szkół. Kiedy boli
dusza, lepiej dostrzegasz świat, bo jedynym oddaleniem od umysłu jest dotykanie
tego, co widzialne. To najgorsza forma ucieczki, kiedy uciekasz od samego
siebie i by przestać myśleć, skupisz się nad tym, co cię fizycznie otacza.
Te wszystkie drzewa stoją niezmiennie tu od kilkunastu,
kilkudziesięciu lat, kompletnie nieczułe na moją tragedię, na tragedię
kogokolwiek, po prostu są tak bajecznie obojętne. Stoję twardo na ziemi, bo
boję się odlecieć, bo wiem, że w moim
umyśle spotka mnie tylko cierpienie. Boję się myśleć. Próbuję wszystkimi siłami
utrzymać się na tej krawędzi swojego umysłu, żeby się nie zanurzyć w swoje
myśli, bo wiem, że jak to zrobię, to upadnę i nie jestem pewien, czy byłbym w
stanie wstać.
Słodko i niewinnie balansuje na granicy własnych myśli, gdy
nagle dzieje się coś, co sprawia, że wszystkie moje głębsze i powierzchowne przemyślenia
zmiażdżyły się w jednej chwili.
Idę sobie chodnikiem – pech chciał, że nie poślizgnąłem się
na mokrych liściach. Co można zrobić w ten jesienno-zimowy poranek, jeśli nie poślizgnąć
się na liściach, pamiętacie? Spotkać miłość swojego życia.
Na początku niedowierzam. Idzie naprzeciwko, na deptaku,
wzrok mam lekko zepsuty, więc wytężam go, żeby dojrzał, czy to, co widzę, jest
prawdą. Jeśli kiedykolwiek cokolwiek pomyliłbym z tą czerwoną wstążką, to niech
mnie piorun trzaśnie w tym właśnie miejscu… To ona, to naprawdę ona.
Stoję tam i nagle, w krótkiej chwili, porzucam całą swoją
teorię o bólu i cierpieniu. Moje serce znów bije, bije radosnym ciepłem i
podchodzi mi do gardła. Możecie nie wierzyć, ale kiedy od dawna ma się
zamarznięte serce, to każda jego reakcja, jest jak dar prosto z nieba. A tu tymczasem, moje serce prawie szaleje z
miłości, skręca mi się w piersi. Już nie ma żadnych granic ani żadnego
balansowania. Serce przejmuje kontrolę – nie wiem, czy to efekt adrenaliny, ale
ból już nie istnieje.
Puszczam się w bieg. Spontaniczny, prawie zwierzęcy bieg.
Liście szeleszczą mi pod stopami, powietrze rozwiewa włosy, bije w twarz.
Zanim mnie zobaczy, zatrzymuje się, zwalniam, doprowadzam do
porządku. Czuję jej zapach w powietrzu,
widzę z daleka jej czerwoną wstążkę i brąz jej włosów i widzę ją, mój Boże, ją.
Porządkuję i zbliżam do niej, najszybciej jak się da.
Tymczasem zauważam kogoś jeszcze. Ktoś podchodzi do niej od tyłu. Stoję za
drzewami i krzakami z boku drogi, oni stoją na środku, na deptaku. Nie widzą
mnie.
Widzę najpiękniejszą scenę miłosną, jaką kiedykolwiek
ujrzałem. Może dlatego najpiękniejszą, gdyż tak głęboko zapadła mi w serce…?
Podszedł do niej, zasłonił jej oczy. Ona odwróciła się i
zaśmiała. Przez chwilę ich włosy związały się w jeden kłębek, gdy się do siebie
zbliżyli, by potem się odłączyć. Dał jej bukiet różowo-czerwonych róż. Jej
czerwona wstążka spadała jej z głowy, a ona ją poprawiała. Znam ten ruch na
pamięć, mógłbym go sam odtworzyć.
Bałem się, że ona będzie cierpieć tak jak ja po tym, gdy
nastąpił koniec. Nie można jednak cierpieć, nie mając pustego serca, a serce
wypełnione miłością. Nie można. Nie można cierpieć, gdy się tak łatwo zastępuje
jedną rzecz drugą rzeczą. Cierpienie jest pustką. Cierpią tylko ci ludzie,
których kawałek serca został wyrwany nagle i z dużą brutalnością.
Stałem, ukryty za drzewami, a dzikie zwierzęta rozszarpywały
mi duszę. Tysiące żołnierzy
rozstrzeliwało mój umysł, rwali moje serce, cięli moje myśli. Ostrza, chłód i
destrukcja. Bolało mnie serce, nie mogłem stać. Oparłem się o drzewo stojące
obok. Oni mnie usłyszeli, odwrócili się
mimowolnie.
Spojrzałem na nią. Patrzyła wzrokiem już tak bardzo
nie-moim, tak bardzo obcym, tak bardzo dziwnym. Jak ktoś może zmienić tak
szybko sposób, w jaki patrzy? Ona patrzyła i wiedziałem, że to spojrzenie już
nie jest moje i nigdy moje nie będzie. Ona jest tak bardzo nie-moja.
Gdy mnie zobaczyła, w jej oczach skryła się lekka żałość i
zdziwienie. Trzymała człowieka, który jej towarzyszył za ręce.
Straciłem duszę i serce i uczucia. Żołnierze i dzikie bestie
dokonały swego. Rozszarpali mi duszę, którą zostawiam za sobą.
Zacząłem szybko iść, by potem móc zacząć biec. Słyszałem ich
głosy za sobą, coraz cichsze. Z pewnością rozmawiali o mnie. Nie mam już nic do
stracenia.
Biegłem szybko brukowanymi uliczkami naszego miasta, najszybciej
jak mogłem, jednak i to nie wydawało mi się dostatecznie szybko. Było coraz
zimniej, palców już nie czułem od dawna, mróz lizał mi twarz i drżały mi
mięśnie.
Dotarłem do mostu. Woda kołysała się lekko. Była brudna,
zielonkawo-szara. Nie miałem duszy, rozszarpano i zniszczono mi serce. Jak mam żyć, jeśli swoją duszę
zostawiłem tam, na deptaku, z boku chodnika? Tysiące anonimowych żołnierzy
strzelało do mych myśli. Udało im się, wcale nie chybiali. Jestem tylko ciałem,
nie mam nic. Straciłem siebie i straciłem swoje uczucia. Straciłem wszystko. Czy ciało bez duszy ma prawo życia? Z całym
przekonaniem, nie ma!
Stanąłem na krawędzi. Włosy rozwiewał mi mocny i lodowaty
wiatr. Szarpał moją kurtkę i wietrzył umysł. Czułem się tak, jakby piekła się
rozstąpiły, czekając, by ogrzać to moje zmarznięte serce.
Spojrzałem lekko w bok, bojąc się stracić równowagę. Nie chcę,
by koniec mojego ciała stał się czystym przypadkiem.
Ona tam szła. Z nim. Szli, widzieli mnie. Ona krzyknęła
widząc mnie balansującego na krawędzi. Zaczęli biec w moją stronę. On
bohatersko, dumnie, z głową wysoko uniesioną. Uśmiechnąłem się do nich i
zrobiłem krok w przód.
Ostatnie, co widziałem, to jej czerwona wstążka, wychylona
zza barierki mostu. Potem ogarnęło mnie zimno i trafiłem do samego sedna pustki
i mogłem się jej oddać w całości.
Muszę powiedzieć, że jest to chyba najlepsze opowiadanie twojego autorstwa które dotychczas czytałem. Dwie rzeczy w sposobie twojego pisania mi się szczególnie podobają:
OdpowiedzUsuńPo pierwsze piszesz bardzo obrazowo - aż czuje się te zimne powiewy wiatru czy mokre liście. Twoje opisy oddziałują na wyobraźnię aż ma się złudzenie, że jest się w miejscu akcji.
Po drugie bardzo podoba mi się twoje psychologiczne podejście do tematu. Wnikasz głęboko w zakamarki ludzkiej psychiki. Postacie napisane przez Ciebie są przez to realistyczne - pokazujesz jacy są ludzie. W pewnych momentach jest to wręcz przerażające jak bohaterowie poprzez to jak myślą są podobni do nas. Super jest też to, że poruszasz kwestie ludzkiej duszy. Jest to bardzo ciekawy temat i skłania do refleksji co jest oczywiście na +.
Zastanawia mnie jedno, dlaczego zawsze jak piszesz opowiadania z czyjegoś punktu widzenia, to zawsze z męskiego. Teoretycznie, a przynajmniej tak mi się wydaje, łatwiej by Ci było pisać z kobiecego - jeśli mogę wiedzieć dlaczego wybrałaś taką drogę?
I na koniec jeszcze jedno pytanie. Nie rozumiem jednej rzeczy. W 4 akapicie od dołu piszesz ,,Jak mam żyć, jeżeli jestem tylko duszą bez ciałą?'' , a potem piszesz ,,jestem tylko ciałem, nie mam nic.'' Czy nie jest to sprzecznością?
Serdecznie pozdrawiam :)
Bardzo dziękuję za tak konstruktywne uwagi! Są dla mnie olbrzymim wsparciem w mojej pracy, napędzają mnie i są niesamowitą motywacją. Naprawdę gorąco dziękuję.
UsuńO wiele łatwiej jest mi pisać z męskiego punktu widzenia, ponieważ mogę kierować się domysłami i je rozwijać. Pisanie z własnego punktu widzenia ogranicza moją wyobraźnię, bo jest poznawalne. To, co tajemnicze i nieodkryte, zmusza mnie do szerszego spojrzenia. Poza tym o wiele trudniejszym zadaniem jest opisywać rzeczy, których się nie doznało i z którymi nie miało się kontaktu. Oto też mi chodzi, by nie opisywać tego, co mogę doznać codziennie i tego, czego opisywanie jest dla mnie naturalne, bo dotykalne.
Co do tych dwóch zdań, to rzeczywiście, to pomyłka i kompletna sprzeczność, natychmiast to poprawiam.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam :)
Świetne opowiadanie :) czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńhttp://anxo99.blogspot.com/
Super, czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńBędzie mi miło, jak zajrzysz do mnie i zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza/obserwacji.
http://patrycjasstyle1212.blogspot.com/
Piękne opowiadanie ;D
OdpowiedzUsuńMoże wspólna obserwacja? Daj znać u mnie:
rilseee.blogspot.com
Super! :)
OdpowiedzUsuńhttp://www.by-mickey.blogspot.com/
Wow!
OdpowiedzUsuńhttp://mylifeisnoperfect.blogspot.com/
cudowne,wow,śliczne,prześliczne opowiadanie! masz dar! ♥
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie i liczę na rewanż! http://martha33.blogspot.com/#_=_
,, Pięknym dniem jest poniedziałek" - tu bym się nie zgodził :P
OdpowiedzUsuńAlu! Masz ogromny talent, uwielbiam czytać Twoje opowiadania. Może spróbowałabyś swoich sił w satyrze? Jestem pewna, że świetnie by Ci wyszło :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! Takie komentarze są OGROMNĄ motywacją :) Satyra? To świetny pomysł i nowe, literackie wyzwanie! Spróbuję na pewno :)
UsuńŚwietne opowiadanie, rozwijaj talent, bo masz naprawdę ogromny!
OdpowiedzUsuńMój Blog - klik!