czwartek, 11 grudnia 2014

MECH

Dobry wieczór!
         Hmm...  cóż mogę powiedzieć? Zapraszam gorąco do czytania :)


Groźny zaduch unosi się nad ziemią. Mech pokrywa glebę swoim wilgotnym dotykiem. Wszystko odpoczywa w śnie hibernacyjno-mgielnym. Mgielnym, bo mgła, która unosi się w powietrzu, przyprawia o zawrót głowy i niepohamowaną potrzebę złożenia swojej głowy na poduszkach, które może zaoferować nam mokra trawa.

 Nagrobki wydają się pękać od ciężaru powietrza, wszystko jest tutaj skończone. To miejsce, które mieści się w dolinie istnienia, gdzie nie ma szczytów, gdzie wszyscy są równi – z ziemią.
        Antoni szedł drogą wyścielaną żywym mchem, mięciutką, w którą stopa lekko się zapadała. Przyprawiało go to o mdłości. Miał wrażenie, że każdy jego krok jest niepewny i że lada moment postawi nogę w niewłaściwym miejscu i zapadnie się w jakiś grób. Było ciemno, wilgotno, a mgła i zaduch wcale nie pomagały w skupieniu myśli. Wiedział, po co przyszedł i wiedział, że szybko też to miejsce opuści. Taki miał przynajmniej zamiar.

Szybko odnalazł kaplicę, którą wyznaczono na miejsce spotkania. Kamienie i marmury zdawały się nasiąkać  wilgocią, wydawały się być kruche i miękkie, tak jak wszystko w tym miejscu. Bał się oprzeć o ściany tej kapliczki z obawy, że się rozpadnie pod naciskiem jego pleców.
 - Halo. – chrypnął ktoś za jego plecami. W pierwszej chwili włos zjeżył mu się na głowie i Antoni lekko odskoczył, słysząc blisko siebie obcy głos. Opanował się szybko. Było zimno, ciepła para z jego ust kształtowała się w powietrzu w różne kształty, czuł zimne powietrze w swoich płucach.  Przekrwione ślipia przybysza błyszczały złowrogo w mroku. Antoni przełknął głośno ślinę. Był twardy, wiedział, że żaden człowiek ani potwór go nie tknie, był silny, potężny i kontrolował swój umysł. Zapomniał jednak, że potwory tak naprawdę gnieżdżą się w naszym sercu. Być może dlatego tak trudno od nich uciec. Być może dlatego bariera obronna Antoniego nie była tak skuteczna.

- Dobry wieczór. – powiedział Antoni niewinnie. Przybysz łypał na niego oczami, lustrował go wzrokiem.
- Noc. – odparł przybysz.
- Słucham?
-Dobranoc. – rzucił przybysz i zaśmiał się. Antoni przestraszył się lekko jego szorstkiego śmiechu i dziwnej odpowiedzi.
- Słucham? – powtórzył znów słabo. Przybysz nie mrugał, stał w cieniu i tylko się przyglądał, a z jego oczu biło naprzemiennie zdziwienie i strach, złość i agresja. Fale różnych emocji splatały się ze sobą, tworzyły różne kombinacje i wybuchały razem w różnych, często niespodziewanych, momentach.
- Jest noc. – odparł, lekko przygaszony.  Wydawał się wręcz smutny, ale jego ślipia dalej niebezpiecznie łypały na Antoniego. Nie mógł skupić wzroku w jednym miejscu, więc oczy biegały mu w różne strony, obserwował  wszystko i wszystkich, spojrzenie miał pełne obłędu.
- Ah tak. – powiedział Antoni. Przybysz posmutniał, jego błędny wzrok muskał Antoniego swoim spojrzeniem, jego dziwna twarz drgała lekko od napięcia.

- Czy jesteś gotów…? – spytał przybysz nieśmiało. Był smutny i nieśmiały, ale  Antoni był czujny. Potwory czyhają w naszych wnętrza, czekają, by móc rozbić tę cienką skorupę, którą się namiętnie okrywamy. W każdym z nas jest jeden, w innych jest więcej, w niektórych z nas są całe armie potworów. To od nas zależy, jak przyjazne środowiska do życia ułożymy dla nich w swoim wnętrzu.
- Tak. – odparł Antoni. Przybysz wyciągnął ku niemu swoją rękę. Wielka, owłosiona dłoń z palcami zakończonymi szpiczastymi paznokciami, żylasta i pełna blizn wyłoniła się z cienia. Antoni oblał się potem.
- Cudownie. – zapewnił przybysz. Antoni kiwnął głową. Bał się patrzeć na przybysza, jego emocje fruwały w powietrzu, wybuchały na milion sposobów, drażniły zmysły Antoniego, straszyły go, by potem próbować go sobie zjednać. Oddychał powietrzem, które wydychał przybysz. Kręciło mu się w głowie, wszystko zaczynało go drażnić.
- Więc teraz? – spytał cicho Antoni. Przybysz uśmiechnął się nagle szeroko. Jego krzywe zęby i przekrwione ślipia połyskiwały w ciemnościach, a jego dłoń lekko drżała. Żyły na ręku mu pulsowały, palce się trzęsły.
- Teraz. Nie ma odwrotu. – powiedział zdecydowanie. Antoni denerwował się, krew szumiała mu w uszach, serce biło mocno, szybko i rytmicznie. Zwątpienie jak czarny atrament brudziło mu jego czyste i pewne myśli. Wszystko było jasne i przejrzyste, a teraz lekko wątpił. Ciemne krople niepewności płynęły po jego umyśle, a pot płynął po jego czole. Przetarł twarz rękawem. Taki właśnie jest ludzki umysł: wmawia ci, że jesteś pewny siebie, że twoje kroki są mocne, a głowa wysoko podniesiona, tak długo o tym myślisz i tak często sobie to wmawiasz, że zaczynasz w to wierzyć. Wystarczy jednak jedna chwila słabości, a od razu wszystko się komplikuje, coś ciężkiego gnieździ się na twoich barkach, zaczynasz się garbić i bać. Cóż, taki jest ludzki umysł: niestały. Na wszystkim można polegać, tylko nigdy nie można polegać na sobie.
- Zaczynajmy. – naglił przybysz, sapiąc lekko z zafascynowania. Antoni bał się, kolana lekko zgiął, oczy szeroko otworzył, ale wiedział, że nie ma już odwrotu. Przybysz złapał Antoniego za nadgarstek. Miał lodowate, szorstkie ręce, a jego pazury wbijały się w mleczno biały nadgarstek Antoniego.  Przybysz zacisnął palce mocno i chwycił drugą rękę chłopca. Ostre jak brzytwa paznokcie wbijały się boleśnie w niewinne i gładkie nadgarstki Antoniego. Dziwnemu przybyszowi wargi drgały z zafascynowania,  zaciskał szczękę. Antoni zbladł, czuł, że stracił kontrolę.
Przybysz patrzył swoim obłędnym wzrokiem, z którego emanowały różne emocje, wszystko ociekało emocjonalnością, emocje wybuchały w powietrzu, strzelały radosnymi światłami nad głowami.
Nagle Antoni poczuł w sercu nieprawdopodobny ciężar, zakręciło mu się w głowie, jego ciało ciągnęło go ku ziemi. Obraz przed oczami mu migotał, fala ciepła zalała mu oczy, zamknął je więc, serce mu ciążyło, ciążyła mu głowa i jego własne myśli. Z wielką przyjemnością pozbyłby się wszystkich swoich wyobrażeń, swoich uniesień, każdej małej swojej myśli, tak by zostawić umysł pustym i lekkim, bo w chwili obecnej nie mógł utrzymać się na nogach, tak mu ciążyła własna głowa. Wydawało się jakby gorąca, parząca i żrąca ciecz zalała mu twarz i ramiona, nie mógł otworzyć oczu, nie mógł  nabrać tchu. Upadł na kolana. Krztusił się powietrzem, jego ciało wariowało, próbując go ratować. Zło bombardowało każdą najdrobniejszą komórkę jego ciała, jak małe żmije wpełzało w najdrobniejszy nerw. Serce  biło tak szybko, że zdawało się, że lada chwila wybuchnie. Antoni chciałby się pozbyć i swojego serca i swojego umysłu, bo to one teraz mu ciążyły najbardziej. Uścisk przybysza nie rozluźniał się, ręce emanowały mu bólem, wibrowały wręcz  bólem, ciepła ciecz lała się po jego dłoniach, by wsiąknąć w ziemię i odżywić leżący na niej miękki mech. Obraz przed oczami chłopca powoli się zamazywał, zniekształcał, tracił swoje i tak nikłe kolory. Nie minęło dużo czasu, a jego oczy zamknęły się i mógł widzieć już tylko ciemność. Upadł na ziemię, mech odżywiał się ciepłym płynem, którego kałuża powstawała wokół Antoniego. Przybysz spojrzał na niego ostatni raz. Jego ślipia ostatni raz zerknęły na chłopca, prześlizgując się po kolei po każdej części jego ciała. Wykrzywił jego szpetną twarz grymas.  Ludzie nie wytrzymują zbyt wiele. Szybko się łamią, szybko upadają, a potem odżywiają to, czego sami kiedyś się brzydzili.

Następnego dnia młodego samobójcę znaleziono w kuchni w swoim mieszkaniu.

Przybysz dalej żyje, pracuje i czeka.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz!
Konstruktywna krytyka napędza mnie do dalszej pracy :)

copy & paste